Grzyby są? Krzyknęłam z wysokości stromego wzniesienia. Na dole dostrzegłam szczupłą postać starszego mężczyzny w kraciastej koszuli. W ręku trzymał płócienną siatkę. Wyglądał na miejscowego zbieracza grzybów.
Nie widziała pani jakiegoś strumyka? Odpowiedział pytaniem. Chciałbym się ogolić!
W górach, w środku lasu starszy pan szukał strumyka, by się doprowadzić do porządku. Przystanęłam zaintrygowana. Wzięty przeze mnie za miejscowego, starszy pan wspiął się żwawo po trudnym zboczu. Znaleźliśmy się obok siebie. Widzi pani, ja od Bielska-Białej idę szlakami. (Byliśmy w Beskidzie Sądeckim, przed Halą Łabowską!) - Nie biorę z sobą żadnego plecaka, nawet mapy nie mam, po mchu kierunek rozpoznaję, a jak zmoknę, to i wyschnę... Tak sobie wędruję, widoku bloków znieść nie mogę, smutek mnie ogarnia od betonu, więc wychodzę w góry. Biorę tylko maszynkę do golenia, wyjaśniał. Poszliśmy razem dalej. Najpiękniejsze góry to Karkonosze... Zaczął snuć górskie opowieści. Nie był obłąkany. Był jak najbardziej normalnym, zapalonym miłośnikiem górskich wędrówek, jakiego kiedykolwiek spotkałam. - O, tu panią pożegnam! Idę do zaprzyjaźnionej pasieki, w której zawsze zaopatruję się w miód.
Podobnego turysty nie spotkałam już nigdy, choć przedeptałam w młodości wiele kilometrów sudeckich i karpackich szlaków. Po odkryciu Tatr wpadłam w rodzaj uzależnienia. Od Doliny Pięciu Stawów. Musiałam ją zobaczyć kilka razy do roku. Po co mi to, myślałam czasem, spocona, zdyszana. Po co się człowiek wlecze w te górzyska? Ale wystarczyło w oko Doliny spojrzeć i już się wiedziało po co. Żeby ci dech z zachwytu zaparło!
Pozostawało zejście - zwykle trudniejsze, o czym wszyscy ludzie gór wiedzą, że łatwiej wyjść niż zejść.
Jak w życiu. Przez pierwszą połowę życia wspinamy się na swój wybrany Everest. Piękny widok, westchniemy, kiedy osiągniemy szczyt. I wiadomo, że długo tu nie zagrzejemy miejsca. Na szczycie trudno wytrzymać. Trzeba schodzić. Schodząc tracimy powoli to, co zdobywaliśmy w pierwszej połowie życia. Zejścia są zwykle trudniejsze, wiemy.
Pod koniec życia tylko jeden wybór będzie podlegał naszej kontroli: to, czy umrzemy z godnością. Mój ojciec miał zaledwie pięćdziesiąt pięć lat, gdy po niespodziewanej diagnozie raka zaczął się osuwać ku śmierci, przez dziewięć miesięcy. Mężczyzna, który wyemigrował ze zubożałego kraju w celu poprawy swojego bytu i który zawsze pracował, z powodzeniem utrzymując rodzinę, nagle musiał się na nią zdać w kwestii mycia, golenia i karmienia. Ostatnim strategicznym wyborem, jaki mu pozostał, było: umrzeć z godnością lub wyhodować w sobie urazę wobec niesprawiedliwości, jaka go spotkała. Wybrał dobrze. (Chris Lowney "Heroiczne życie").
Dobrze, kiedy uświadamy sobie też pewną prawdę - wędrówki na szczyt i zejścia tak naprawdę, są zadaniem samotniczym. Nawet w towarzystwie przyjaciół i rodziny. Nawet w towarzystwie takiego miłośnika gór, który kierunek wskaże ci po mchu. Idzie się tak naprawdę w pojedynkę. I schodzi też w pojedynkę. Wyboru innego nie ma.
https://www.youtube.com/watch?v=wcO-YZyK86M
Henia Janik
Dodaj komentarz